Polsko-słoweńska komitywa
Rodzina Pietkiewiczów była gotowa przyjąć cztery osoby w ramach 42. ESM Taize. Koniec końców trafiło do niej dwóch pielgrzymów ze Słowenii: młody kapłan Tine oraz dziewczyna Laura.
2020-01-03
Byli sympatyczni i otwarci. Tak naprawdę to czujemy pewien niedosyt, bo nie spędziliśmy z nimi bardzo dużo czasu. Zazwyczaj rano wychodzili i wracali po godzinie 22. Wówczas chwilę rozmawialiśmy i kładliśmy się spać. Ostatniego dnia, czyli 1 stycznia, mieliśmy rzeczywiście dłuższą chwilę dla siebie - mówi Maja Pietkiewicz.
Z uśmiechem wspomina nastawienie dzieci do pielgrzymów.
- Na początku, gdy padł pomysł, raczej patrzyły na niego dość sceptycznie, ponieważ musieliśmy kupić najmniejszą choinkę, jaka była, żeby zmieścić czterech pielgrzymów. I naszym dzieciom świąteczne drzewko małych rozmiarów niezbyt się podobało - przyznaje żona i mama.
Gospodarze rozmawiali z gośćmi po angielsku, ale dzięki dzieciom, które zwracały się do pielgrzymów po polsku, okazało się, że słoweński i polski mają sporo podobieństw.
- Regularnie więc przechodziliśmy na komunikację polsko-słoweńską. Największą ciekawostką dla naszych dzieci okazał się wyraz „ciało”, które u Słoweńców znaczy tyle co „trup” – wspomina p. Maja.
Ks. Tine chętnie zagadywał najmłodszych domowników i był do nich bardzo przyjaźnie nastawiony.
- Miał też ze sobą ukulele, podobnie jak my. Ostatniego dnia, kiedy przygotowywaliśmy dla nich obiad, zażartowałam: "To wy siedźcie i nam przygrywajcie, a my przygotujemy posiłek" i… rzeczywiście tak było (śmiech) - opowiada wrocławianka.
Przyznaje, że trochę zabrakło jej podczas całego spotkania Taize większej ilości czasu z rodzinami. Pielgrzymi mieli dość napięty harmonogram.
- Podobało mi się, gdy na ostatniej Mszy świętej podczas homilii jeden z kapłanów powiedział, że cała istota Taize to jest spotkanie z drugim człowiekiem, ale ono dopiero wtedy będzie miało wartość, kiedy młodzi w swoim otoczeniu zaczną przekazywać ewangeliczne wartości z niego wypływające. Widziałam, że te słowa poruszyły młodzież. Bo nie chodzi o jednorazowe przeżycie na miejscu, ale o coś trwałego - tłumaczy M. Pietkiewicz.
Wrocławska rodzinka modliła się przed posiłkiem najpierw po polsku, a potem prosiła gości, by pomodlili się we własnym języku. To integrowało grupkę.
Państwo Pietkiewiczowie wypytywali swojego gościa-kapłana o wspólnoty małżeńskie w Słowenii. Ks. Tine przyznał, że kościoły w jego ojczyźnie pustoszeją w zastraszającym tempie i chyba tylko jakaś katastrofa mogłaby to zmienić. Posługuje także zdecydowanie mniej księży niż w Polsce.
- Pytaliśmy również o to, czy ludzie są nastawieni, by działać w swoich parafiach. Zaskoczyła nas odpowiedź. Słowenia jest tak mała, że obracając się w jakimś konkretnym kręgu, wszyscy się znają. Ksiądz Tine twierdzi, że u nich wierni mają problem, żeby być we wspólnocie ze swoimi sąsiadami i dlatego wolą jechać 1,5 godziny do innego kościoła. A my mamy odwrotne doświadczenia, odeszliśmy od wspólnoty położonej dalej od naszego miejsca zamieszkania, by wstąpić do tej parafialnej - mówi Maja Pietkiewicz.
I dodaje, że w z ich kręgu Domowego Kościoła każda rodzina przyjęła pielgrzymów Taize.